Social Icons

czwartek, 16 lipca 2015

Na początek- Majorka


   Dzisiejszy wpis piszę na lotnisku w Palmie na Majorce. Dlaczego akurat tutaj jestem? Wszystko zaczęło się rok temu, kiedy to zaczęliśmy  z Natalią planować następne wakacje. Najśmieszniejsze  było to, że jeszcze jedne się nie skończyły a my już planowaliśmy następne. Pomysł tak jakby sam od razu wpadł nam do głów. Wielka trasa.
   Mieliśmy ruszyć z domu w Świdnicy na zachód. Pierwszy przystanek- Hanower. Jadąc dalej na zachód mieliśmy zatrzymywać się w większych miastach na dłużej, a krótkie przerwy na spanie robić w mniejszych miejscowościach po drodze. I tak już dalej poszło- Amsterdam, Paryż, Santander, Porto, Lizbona, Faro, Gibraltar. Te miejsce miało być środkiem naszej podróży, a zarazem  celem wyprawy. Powrót był równie egzotyczny- Walencja, Barcelona, Cannes, Monako, Mediolan, Wiedeń no i  wreszcie Świdnica.
   Cała trasa oczywiście miała być pokonana samochodem. Dla mnie nie był to najmniejszy problem, wiedziałem że dam sobie radę jako kierowca. Krótkie trasy, częste przystanki- czyli damy radę. Takie było nasze nastawienie, jednak moja mama miała całkiem odmienne zdanie i już w połowie roku uświadomiła mnie, że nic z tego nie wyjdzie.
   Rozczarowani zaczęliśmy szukać czegoś innego. Od razu więc wymyśleliśmy skróconą wersję podróży lecz za środek transportu wybraliśmy samolot. Skulony podszedłem do rodziców i zapytałem nieśmiało o podróż samolotem w różne miejsca Europy. Chwila ciszy i nastąpił ten moment. Nagły usmiech na twarzy i akceptacja. Uff, czyli jedziemy.
   Razem z Natalą musieliśmy zaplanować naszą trasę. Z tylu miast trzeba było wybrać maksymalnie pięć. Po długich, nieprzespanych nocach debaty i kłótni wybraliśmy: Majorka, Barcelona, Lizbona, Paryż. Uznaliśmy ,że to jest to!
   Najwiekszym wyzwaniem, były bilety lotnicze i hotele. Po skorzytaniu z jednej z przeglądarek lotów zapisaliśmy na kartce wersję demo naszej trasy. Po sprawdzeniu wszystkich szczegółów zaczęliśmy rezerwować loty. Po zapłaceniu za bilety lotnicze nasza trasa ułozyła się następująco:

08.07-14.07- Majorka
14.07-21.07- Barcelona
21.07-25.07- Lizbona
25.07-30.07- Paryż

   Całkiem, całkiem. Byliśmy z siebie dumni. Nie dlatego, że udało nam się zarezerwować bilety, ale dlatego, że zrobiliśmy to sami bez niczyjej pomocy. To miała być nasza pierwsza samodzielna podróż po Europie. „Musi się udać”- powtarzałem sobie to każdego dnia. Od ferii zimowych, przez święta wielkanocne aż do majówki wszystko było dobrze.
   Aż w końcu zaczęły się pierwsze „problemiki”, mianowicie hotele były za drogie, bądź w ogóle ich nie było, lub były za daleko od naszych atrakcji. W końcu po paru weekendach dyskusji i szukania na „booking.com” lub innych podobnych stronach znaleźliśmy idelane hotele.
   I nadszedł ten dzień, dzień wylotu. Pierwsza podróż zaczęła się w Berlinie. Stamtąd wylecieliśmy na Majorkę. Podróż była spokojna, choć nie obyło się bez turbulencji, które ja akurat przeżywam bez stresowo.  Na wyspie, głównie plażowaliśmy choć musieliśmy oczywiście zobaczyć parę miejsc.




  

CAP DE FORMENTOR:
   Jest to najbardziej wysunięty na północ przylądek Majorki. Dojedziemy tam wąskimi, krętymi drogami wiodącymi przez wysokie góry. Po drodze możemy zatrzymać się przy dwóch punktach widokowych. Pierwszy jest tuż za miejscowością Pollenca. Jest to dość duży taras widokowy oznaczony znakiem ze starym aparatem fotograficznym. Z tego miejsca doskonale widać port w Pollenca jak i bezkres Morza Śródziemnego.  Ścieżka prowadzi nas ku górze, skąd widać dalszą część półwyspu. Po drodze wychylając się w stronę morza zauważamy kawałek metalu, do którego przyczepiono kłódki zakochanych. Cały taras jest dość długi, za to widoki są naprawdę niesamowite!
   Drugi taras widokowy jest nieco mniejszy i znajduje się bliżej końca półwyspu. Przez niewielką dziurkę w murze możemy zauważyć latarnię, która jest tuż tuż.
   Sama latarnia nie jest wysoka, a to za sprawą skały na której się znajduje. Względem morza znajduje się ona na dużej wysokości. Bardzo głodni i spragnieni poszliśmy do baru, który znajduje się pod latarnią. Od razu jak weszliśmy zaczęłem się zastanawiać dlaczego nie ma cen przy poszczególnych produktach. Przy kasie dowiedziałem  się dlaczego. Za dwa kawałki pizzy, colę, ciastko i ice tea zapłaciilśmy… 17, 50 euro. Niech każdy oceni czy to drogo czy nie, dla mnie jednak to lekka przesada. 
   Jednak to był dopiero początek. Okazało się, że przy stolikach dla gości bardzo często pojawiają się kozy. A ponieważ zawsze mamy szczęście to przy naszym stoliku pojawiła się także koza. Na początku nie było tak źle, przytulała się i od czasu do czasu przysuwała głowę do stołu, aby pod koniec naszego „obiadu” wejść na stolik by pożreć resztki mojej pizzy.
   Ogólnie, jeżeli będziecie kiedykolwiek mieli okazje być na Majorce warto poświęcić jeden dzień na wyprawę do Cap de Formentor. Nie sama latarnia robi wrażenie, ale droga, którą się pokonuje aby się dostać na koniec półwyspu jak i widoki rozciągające się z drogi. Przy dobrych warunkach atmosferycznych możliwe, że zobaczycie Miniorkę z tego półwyspu. Razem z Natalią uważamy, że jest to jedno z piękniejszyc h miejsc które widzieliśmy. UWAGA!Jeżeli będziecie dojeżdzać do Formentor autem radzimy zostawić je przed  latarnią. Parking na górze pod samą latarnią jest bardzo zatłoczony.



Widoki jakie widzi się po drodze są wspaniałe! Te góry, po jednej stronie, po drugiej morze. Piękne!


Widok na marine w miejscowości Pollenca(wym. Pojensa)


Na pierwszym tarasie widokowym zauważyłem to, czyli kozę na szczycie góry. Podobno to normalny widok.


To zdjęcie przedstawia nawyższy taras na pierwszym punkcie widokowym w drodze do Formentor.


Aby zobaczyć te kłódki trzeba się mocno wychylić. Jednak było warto.

  
Widok na dalszą część półwyspu. Na końcu znajduje się latarnia.


Drugi, mniejszy punkt widokowy. Pod odpowiednim kątem zobaczymy już latarnię Formentor.





Turyści ze względu na brak miejsc parkingowych zostawiają swoje auta na drodze. Proponuje nie podjeżdzać na samą górę na główny parking pod latarnię. Strasznie tłoczno.


I kolejna koza, tym razem z bliska. Była tak miła, że nie zjadła odrazu naszego jedzenia.



SOLLER I PORT DE SOLLER:
   Miejscowość ta znajduje się na zachodnim wybrzeżu Majorki. Możemy dotrzeć tam samochodem. UWAGA! Aby dostać się do Soller muimy przejechać płatny tunel. Dla samochodów osobowych opłata w jedną stronę wynosi 5 euro. Samo Soller jest małym miasteczkiem z jednym głównym placem… przy którym znajduje się kościół… . Główną atrakcja miasta jest kolejka Soller- Port de Soller, która przechodzi przez całe miasteczko. Dojedziemy nią do drugiej części miejscowości o wdzięcznej nazwie Port de Soller. Podróż staromodną kolejką traw ok. 20 min a bilet w jedną stronę kosztuje 5,50 euro. 
   W Port de Soller kolejka przejeżdza  wzdłuż głównego deptaka tuż obok plaży. Jeżeli chcemy skorzystać z kąpieli i wypożyczyć leżaki ceny wahają się od 4,50 do 6 ero za sam leżak lub leżak z parasolem.
   Jeżeli chcemy coś zjeść,  godna polecenia jest restauracja „Roma”, w której możemy korzystać z zimnej mgiełki wodnej dla ochłody podczas upalnych dni.



Piękne uliczki Soller.


Linia tramwajowa łącząca Soller z Port de Soller.


Staromodny tramwaj jadący z Port de Soller do zajezdni.


Główny plac miasta Placa Constitutio z kościołem  pod wezwaniem Sant Bartomeu. Kolejka przecina plac znikając za kościołem. 








Ubranka na drzewa- cudne!


Oto wspomniany wagon, który dawniej jeździł na lini Soller- Port de Soller.








Jeszcze jedno "ubranko" tym, razem na latarnię.


Ten sam tramwaj, tym razem na deptaku w Port de Soller.





Widok na marinę w Port de Soller. Piękna i urokliwa!

 To wszystko co chciałbym wam dzisiaj opowiedzieć o Majorce. Więcej atrakcji opiszę jak wrócę już do Polski. Następny przystanek- Barcelona!

1 komentarze:

  1. Przepiękne miejsce.Świetne zdjęcia <3
    stylizacje-zyciem.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

 

Sample text

Sample Text

 
Blogger Templates